(17 sierpnia, 1997)
Na dworze
było już całkowicie ciemno, kiedy ostatni wyczekiwany członek Zakonu Feniksa
przekroczył próg domu przy ulicy Grimmlaud Place, który od jakiegoś czasu
służył jako kwatera główna. W środku jak zawsze panował gwar. Mała kuchnia jak
co tydzień o tej porze pękała w szwach, prawie całkowicie zapełniona przez tłum
najważniejszych dla Zakonu członków. Nie zabrakło tam Alastora Moody'ego,
Remusa Lupina ani nawet Syriusza Blacka. Ten ostatni co chwilę zerkał na
wiszący na ścianie zegar, z niecierpliwością wyczekując nadejścia dyrektora
Hogwartu i jego prawej ręki, Severusa Snape'a, którzy dzisiejszej nocy mają
dostarczyć pozostałym członkom najważniejszych informacji oraz przedstawić
szczegółowy plan działania. Ostatnimi czasy, z braku innych możliwości,
członkowie Zakonu wypełniali niewielkie, mało istotne misję mające na celu
zapobieganie kolejnym atakom Śmierciożerców na niewinnych ludzi. Tylko tak
mogli w małej skali pomóc magicznemu społeczeństwu. Akurat w tej kwestii,
dzięki Snape'owi, który był szpiegiem dla Zakonu, mieli nad Śmierciożercami
małą przewagę. Zawsze wiedzieli gdzie i kiedy zaatakują, lecz nie zawsze
udawało im się pomóc, bowiem z każdym nowym dniem w szeregi Czarnego Pana
wstępowało coraz więcej Śmierciożerców. Najczęściej byli to młodzi ludzie, nie
mający innego wyboru, którzy od dziecka byli wychowywani tak, by w przyszłości
służyć Voldemortowi. I to właśnie oni mieli być ich ostatnią nadzieją.
W
pomieszczeniu już na pierwszy rzut oka dało się wyczuć napiętą atmosferę,
spowodowaną wydarzeniami z ostatniego tygodnia. Niewątpliwie nastały bardzo
ciężkie czasy i tylko głupiec by tego nie dostrzegł. Gdzieś niedaleko stąd, na
każdym kroku działy się bardzo złe rzeczy, którym nikt nie potrafił zapobiec –
nawet Zakon. Tajemnicze zniknięcia, morderstwa, porwania, napady, masowe
ucieczki z Azkabanu - to wszystko działo się każdego dnia, o każdej godzinie.
Prorok Codzienny gorliwie zapewniał obywateli magicznego świata, że wszystko
jest pod kontrolą Ministerstwa Magii i mogą czuć się bezpiecznie, lecz mimo
tych przekonań ludzie bali się wychylić nos zza drzwi własnego domu, bojąc się
ataku Śmierciożerców, których w ostatnim czasie było coraz więcej. Jedno było
pewne - Voldemort małymi krokami podporządkowywał sobie cały magiczny świat.
~***~
- Nie
zgadzam się! - krzyknęła Molly Weasley, uderzając pięścią w stół tak mocno, że
stojące na nim naczynia aż podskoczyły. Obrady Zakonu Feniksa trwały już dobre
kilka godzin, jednak żadna istotna decyzja nie została jeszcze podjęta. Wszyscy
doskonale zdawali sobie sprawę, że jeszcze tej nocy muszą zacząć działać,
jednak każdy miał zupełnie inne zdanie na temat przedstawionego przez
Dumbledore'a planu.
Kiedy tylko
dyrektor zajął miejsce u szczytu długiego, drewnianego stołu, został zasypany
dziesiątkami pytań. Wszyscy dobrze wiedzieli, że Albus razem ze Snapem od
dłuższego czasu mają ustalony plan, który dzisiaj mieli poznać pozostali
członkowie.
- Spokojnie moi drodzy, zaraz wszystko będzie dla was jasne
- rzekł spokojnie na samym początku zebrania, uciszając gestem wszystkich
zebranych - Myślę, że najlepiej będzie jeśli od razu przejdę do rzeczy. Czasu
na podjęcie decyzji jest coraz mniej, musimy wcielić nasz plan w życie jeszcze
tej nocy. Zdaję sobie sprawę, że jest to wielkie ryzyko i nie wszystkim spodoba
się to co teraz powiem, ale jestem niemal pewien, że wszystko pójdzie po mojej
myśli. Tej nocy mamy jedyną szansę na zdobycie przewagi nad Voldemortem -
powiedział dobitnie, po czym z charakterystycznym dla siebie spokojem zaczął
szczegółowo objaśniać na czym plan miałby polegać i jaką rolę miałyby odegrać w
nim poszczególne osoby. Kiedy skończył mówić, na twarzach zebranych dało się
wyczytać wiele skrajnych emocji, począwszy od zaskoczenia i wątpliwości, a
skończywszy na aprobacie i podziwie . Wszyscy zdawali sobie sprawę, że to ich
ostatnia nadzieja na lepsze jutro i nic więcej nie mogą zrobić, jak zgodzić się
z dyrektorem i jak najszybciej zacząć działać.
- To tylko
dzieci! - powtarzała ciągle Molly, bowiem mimo tego, że tak jak wszyscy, nie
potrafiła znaleźć innej możliwości na zdobycie przewagi nad Voldemortem,
okropnie bała się o najmłodszych, nieoficjalnych członków Zakonu, którzy już
niedługo mieli zostać narażeni na wielkie niebezpieczeństwo.
- Musimy zacząć działać! - krzyknął Syriusz w stronę Molly -
Czarny Pan z każdym dniem rośnie w siłę, a my nic nie możemy na to poradzić! To
nasza ostatnia nadzieja, inaczej będziemy całkowicie bezradni! - krzyknął,
opierając plecy o oparcie drewnianego krzesła.
- Nie pozwolę, żeby stała się im krzywda! I nie chodzi mi
tylko o Rona i Ginny! Co jak coś stanie się Harry'emu? Albo Hermionie? Albo
komukolwiek innemu? Nie mają takiego doświadczenia jak my... Nie poradzą sobie,
a ja nie pozwolę żeby komukolwiek stała się krzywda - mówiła, a głos jej się
łamał. Minerwa McGonnagall spojrzała na nią ze smutkiem, doskonale ją
rozumiejąc. Ona też nie chciała, żeby cokolwiek złego stało się z jej uczniami.
- Jeśli będziemy działać zgodnie z planem, nic im się nie
stanie - syknął Snape.
- Ciebie to i tak nie obchodzi! - krzyknęła pani Weasley z
wyrzutem - Nawet byłoby ci to na rękę gdyby ten obrzydliwy, gadający wąż wygrał
te wojnę i nas wszystkich pozabijał! - strumień łez popłynął po jej
zaróżowionych ze złości policzkach, a głośny szloch wstrząsnął ciałem. Snape
już miał odpowiedzieć kobiecie, kiedy spokojnym głosem odezwał się Artur.
- Molly, wszystko będzie dobrze. Musimy tylko zaufać
Dumbledore'owi i wierzyć, że wszystko się uda - powiedział cicho i przytulił do
siebie żonę, która po jego słowach zaczęła szlochać jeszcze głośniej. Tak
bardzo się bała... Przecież niedawno bywało coraz lepiej... Mężczyźni chodzili
na misję, ale było one dużo bezpieczniejsze i prawdopodobieństwo, że komuś
stanie się krzywda było wręcz minimalne. Bardzo chciała wierzyć, że ich
wcześniejsze postępowania miały jakieś znaczenie. Niestety nie potrafiła
oszukać samej siebie. Owszem, ich działania w niewielkim stopniu pomagały
ludziom odzyskiwać nadzieję na lepsze jutro, jednak na dłuższą metę musieli podjąć
radykalne środki. Cały czas miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Artur wstał od stołu i pociągnął za sobą kobietę. Skinął głową w stronę
Dumblede'a, bezgłośnie akceptując jego plan, po czym wyszedł z kuchni obejmując
ciągle płaczącą kobietę.
- Musimy dać jej trochę czasu - powiedziała cicho Tonks -
wszyscy jesteśmy zdenerwowani, a ona tak bardzo się o nich martwi - szepnęła
smutno. Wszyscy zebrani przytaknęli bezgłośnie na te słowa. Tylko Snape nadal
siedział niewzruszony.
- Więc kiedy im o tym powiemy, Albusie? - zapytał Lupin,
przerywając niezręczną ciszę, która trwała kilka długich minut.
- Wszystko w swoim czasie – powiedział z lekkim uśmiechem -
Uważam, że na tym zakończymy dzisiejsze spotkanie. Za parę godzin pojawią się
tutaj nasi specjalni goście i mam nadzieję, że przyjmiecie ich jak należy –
mówiąc to, spojrzał na Syriusza, który na jego słowa niechętnie skinął głową.
Teraz pozostało im tylko czekać i zobaczyć jak to wszystko się potoczy. I kto
wie? Może nawet wyjdzie z tego coś dobrego?
~***~
- Chyba już wychodzą – powiedział cicho Ron, uchylając lekko
drzwi prowadzące na korytarz. On, Harry, Ginny i Hermiona już od kilku godzin
siedzieli w jednej z wielu sypialni na Grimmauld Place, która od jakiegoś czasu
należała do Rona i Harry’ego. Pokój był dość duży, a znajdowały się tam dwa
jednoosobowe łóżka, na których leżała nieposkładana pościel, kilka starych i
zakurzonych szaf i regałów oraz duże rzeźbione biurko zawalone niepoukładanymi
książkami i pożółkłymi pergaminami. Na podłodze, na której roiło się od
nieposkładanych ubrań należących do Rona lub Harry’ego, siedziała Hermiona,
która opierając się plecami o łóżko próbowała czytać książkę. Znalazła ją kilka
dni temu kiedy razem z Ginny, na prośbę Pani Weasley, sprzątały na strychu. Jej
tytuł brzmiał „Krew ponad wszystko”, a opowiadała ona o najczystszych pod
względem krwi i najstarszych czarodziejskich rodach XIX wieku. Hermiona
domyśliła się, że książka należała kiedyś do matki Syriusza, bowiem tylko ona
wykazywała tak wielką niechęć do osób, której krew nie była tak nieskazitelna
jak jej własna i tylko ona byłaby w stanie trzymać w domu książkę, której autor
niemal na każdej stronie obrażał mugolaków, czarodziejów półkrwi czy zdrajców
krwi oraz za największą hańbę uznawał bratanie się z mugolami. Opisane były tam
najstarsze czarodziejskie rody, a ich drzewa genealogiczne były bardzo
szczegółowo pokazane. Hermiona znalazła tam kilka znanych jej nazwisk takich
jak Black, Malfoy, Greengrass, Parkinson czy Zabini. Oczywiście gałęzie tych
rodów kończyły się na roku 1853, bowiem właśnie w tych latach została wydana
książka. Już wtedy w magicznym świecie wiele
zależało od czystości krwi. Starożytne rodziny przykładały do tego dużą wagę i
kładły nacisk na to, aby potomkowie poślubiły czarodziejów o takim właśnie
statusie. Jeżeli młody czarodziej (bo kobiety w tamtych czasach nie miały nic
do powiedzenia) wybierał na współmałżonkę czarownicę półkrwi, w większości
przypadków zostawał wówczas wydziedziczony, nie mówiąc już o czarownicy
pochodzenia mugolskiego. Status krwi wzbudzał wiele sensacji i prowadził do
różnego rodzaju konfliktów, czy to mniejszych, czy też większych. W obecnych
czasach istnieje kilka, jak nie kilkanaście czystokrwistych rodów. Jedne są
bardziej znane, drugie już mniej, a każdy posiada jakąś historię. Hermiona
prychnęła cicho, bowiem zdała sobie sprawę, że od tamtych lat niewiele się
zmieniło. Przeczytała ostatnie zdanie, które brzmiało: „Osobom o nieczystej krwi powinno zabraniać się zagłębiać w praktykach
czarodziejskich, a także odseparować ich od społeczności prawdziwych
czarodziejów.” i zamknęła z hukiem książkę. Rzuciła nią w jak najdalszy kąt
i prychnęła głośno, rozjuszona tym co przed chwilą przeczytała.
- Mówiłam ci Miona, żebyś tego nie czytała – powiedziała spokojnie
Ginny, przyglądając się przyjaciółce. Doskonale wiedziała, że Hermiona jest
wielką przeciwniczką sortowania ludzi pod względem ich krwi i statusu. Miała na
ten temat dokładnie takie samo zdanie jak ona, bowiem mimo tego że sama była
czystej krwi, to nigdy nie czuła się pod tym względem lepsza od innych. Żywym
dowodem na to, że krew nie miała najmniejszego znaczenia w dysponowaniu
zdolnościami magicznymi była sama Hermiona, która uważana jest za najzdolniejszą
czarownicę jaką posiadał Hogwart, od czasów samej Roweny Ravenclow.
- Nie wiem jak można pisać takie rzeczy! – wybuchła
stłumionym gniewem – gdyby przeczytała to osoba o słabszych nerwach! Kto w
ogóle dopuścił do wydania tego steku bzdur? To co jest tam napisane jest tak
obrzydliwe! Pod tym względem przerasta nawet samego Malfoy’a, który też nigdy
nie przebiera w słowach! – mówiła wściekła – Nie wiem jakim trzeba być
człowiekiem żeby…
- Cicho! Chyba coś usłyszałem – szepnął gorączkowo Ron,
który w dalszym ciągu siedział przy uchylonych drzwiach. Pozostała trójka
przyjaciół podeszła do niego szybko i nadstawiła uszu. Z dołu dało się usłyszeć
stłumione głosy państwa Weasley.
- Nie wiem co ten Dumbledore sobie myśli, ale coraz mniej mi
się to podoba! Przyjmować takich ludzi w tym domu? Nie mam do nich ani kunta zaufania!
W każdej chwili coś może im strzelić do tych zaćmionych złem łbów! – usłyszeli
stłumiony krzyk pani Weasley. Kobieta najwyraźniej była czymś mocno
zdenerwowana.
- Nie mamy powodu, żeby im nie ufać… Żeby nie ufać
Dumbledorowi… Kochanie, on wie co robi. Nigdy by się czegoś takiego nie podjął,
gdyby nie był w stu procentach pewny, że to wypali – uspokajał ją Artur, ale w
jego głosie również dało się wyczuć nutę zdenerwowania.
- Nie byłabym tego taka pewna! – powiedziała dobitnie.
- Zapewniam, że nie powinniście mieć najmniejszych powodów
do obaw – syknął Snape głosem tak chłodnym i cichym, że ledwo zrozumieli co
powiedział - Osobiście uważam, że powątpienie i brak wiary w Albusa nie jest
najlepszą cechą porządnego członka Zakonu. Chyba, że macie lepszy plan? –
powiedział szyderczo, a wypowiedziane przez niego słowa aż ociekały sarkazmem. Nie
zdołali usłyszeć co odpowiedziała mu na to pani Weasley, bowiem jej słowa
zostały zagłuszone przez głośne kroki. Ktoś wchodził po schodach i kierował się
w kierunku sypialni, w której się znajdowali. Harry szybko zamknął drzwi.
- Jak myślicie, o czym rozmawiali? – zapytał, kiedy kroki
ucichły i usłyszeli trzask zamykanych drzwi sypialni Syriusza po drugiej stronie korytarza.
- Myślę, że Dumbledore miał jakiś plan, który niekoniecznie
spodobał się pani Weasley – powiedziała z przejęciem Hermiona – i że to właśnie
dzisiaj chcę go wcielić w życie – mówiła szybko.
- Wiedziałem, że dzisiaj się coś stanie – dodał Ron –
Zebrania jeszcze nigdy nie trwały tak długo. No i do tego byli wszyscy
członkowie, bez wyjątku.
- Ale jak myślicie, kto mógłby o tej porze przyjść do domu i
komu tak nie ufa moja mama? – zapytała Ginny, której coś tutaj nie pasowało.
- Myślę, że Snape musi tego kogoś dobrze znać skoro
uspokajał panią Weasley i naprawdę ufa tej osobie. Dobrze wiemy, że Molly nie
ma takiego zaufania do Snape’a jak Dumbledore i to dlatego nie podoba jej się
jego plan. Ta osoba musi być ściśle związana ze Snapem – mówiła gorączkowo
Hermiona, krążąc nerwowo po pokoju.
- Myślicie, że może to być ktoś ze Śmierciożerców? – zapytał
niepewnie Harry – w końcu wspomniała coś o zaćmionym złem łbie.
- To by miało sens… - przyznał Ron.
- I to by wyjaśniało dlaczego Snape został tutaj, a nie
poszedł z innymi do domu – zamyśliła się na chwile Hermiona – ta osoba musi
ufać Snape’owi. Ale kto to może być? Jeszcze jeden szpieg dla Zakonu?
- Nie, tu musi chodzić o coś więcej – powiedział Harry –
inaczej Dumbledore nie zwołałby wszystkich członków Zakonu, to musi być coś
naprawdę ważnego. Dodatkowy szpieg nic by raczej nie zmienił. Dobrze wiecie, że
to Snape jest najbliżej Voldemorta i trudno byłoby o lepsze informacje. Czuje,
że może chodzić o coś dużo ważniejszego – skończył mówić, a po jego słowach
nastała długa cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach i próbował
zrozumieć, co zaszło na dzisiejszym Zebraniu. Hermiona coraz mniej z tego
rozumiała. Zebrania Zakonu odbywały co tydzień, ale nigdy nie trwały aż tak
długo jak dzisiaj i zawsze ograniczały się tylko do kilku najważniejszych osób.
A po zebraniu wszyscy rozchodzili się do domów, więc nie wiedziała dlaczego
Snape dzisiaj zrobił wyjątek i postanowił zostać dłużej. Do myślenia dawało jej
jeszcze dziwne zachowanie pani Weasley, która zazwyczaj nie podważała decyzji
dyrektora Hogwartu. Rozmawiali tak jeszcze ponad godzinę, zastanawiając się kim może być ten tajemniczy ktoś i czy to właśnie dzisiaj ma stawić się na Grimmauld Place. Kiedy zegar pokazywał godzinę 1:52, wszyscy zgodnie stwierdzili że o tej godzinie już nikt nie powinien się pojawić w progu domu.
- Niedługo wyjaśnią nam o co chodzi – powiedział pewnie Ron
i ziewnął przeciągle. Dochodziła druga w nocy.
- Myślisz? – zapytała Ginny z ironią – ostatnio też byłeś
tego pewien, a skończyło się to tak jak widzisz. Znowu musimy siedzieć na górze
i podsłuchiwać ich rozmowy, bo do kuchni o tej porze nie mamy wstępu –
prychnęła głośno. Mimo, że Ginny była najmłodsza z nich wszystkich, to nie
brakowało jej zapału i chęci pomocy. Zresztą wszyscy w pokoju mieli na ten
temat takie samo zdanie. Każdy był gotów poświęcić wszystko, żeby tylko się do
czegoś przydać. Hermiona już od dłuższego czasu myślała nad dołączeniem do
Zakonu. Wiedziała, że ta decyzja należy tylko do niej. Nikt nie mógł jej zabronić
decydować własnym losem – w końcu miała już ukończone 17 lat. Nie można było
zarzucić jej także braku doświadczenia, bowiem na każdym roku w Hogwarcie
musiała wykazać się niezwykłą inteligencją i sprytem, żeby pokonać zło
czyhające na każdym kroku. Mimo, że bardzo chciała pomóc i się do czegoś
przydać, zdawała sobie sprawę że będzie ją to kosztować wiele poświęcenia.
Chociażby musiałaby być przez ten cały czas w Londynie, co znaczyło że
musiałaby opuścić swój ostatni rok nauki w Hogwarcie. Mimo to, była w stanie
zrobić wszystko, aby pomóc Zakonowi. Oczywiście z nikim się nie podzieliła
swoimi przemyśleniami, choć była pewna, że jej przyjaciele myślą podobnie.
Zwłaszcza Harry, który czuje się temu wszystkiemu winien. Westchnęła cichutko i
wstała z podłogi. Pożegnała się ze swoimi przyjaciółmi, obiecała, że rozmowę
dokończą jutro i życząc im dobrej nocy, już chciała wyjść z pokoju, kiedy cały
dom aż podskoczył pod wpływem głośnych uderzeń.
Ktoś bardzo głośno dobijał się do drzwi.
~***~
No i po bardzo długim oczekiwaniu, w końcu zebrałam się w sobie i napisałam rozdział! Mimo, że nie jest to to czego się spodziewałam, nie mam siły na napisanie czegoś więcej więc musicie się zadowolić tym co jest :) Mam nadzieję, że wam się spodoba i wyrazicie swoją opinię w komentarzu:)
To jest to! Pisz dalej! I to jak najszybciej! ;33
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój styl pisania, a pomysł po prostu ubóstwiam! ♥ *.*
Czy to ma powiązanie z prologiem?? Na pewno!
Zostaję na stałe, więc możesz na mnie liczyć ;3
Pozdrawiam cieplutko! ♥
P.S. Zapraszam do przyłączenia się do naszego Stowarzyszenia. To nic trudnego ;)) Zapraszam: http://stowarzyszenie-ksiecia-polkrwi.blogspot.com/
Ślicznie napisane. Widzę , że miałaś już przyjemność prowadzić bloga, lub pisać pojedyncze opowiadania bo wyszło ci na prawdę świetnie. Coś czuję, że do drzwi pukał Malfoy. Ale mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny! CytrynQa.
Rozdział jest świetny :) mam nadzieję, że za niedługo pojawi się tu nowa notka :) A szablon też fajny ;) Na razie nie mam czasu na dłuższe komentarze (i tak ich nie potrafię pisać ;))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i weny,
Dravelia
http://www.hermiona-riddle-po-drugiej-stronie.blogspot.com/
Rozdział jest świetny :) mam nadzieję, że za niedługo pojawi się tu nowa notka :) A szablon też fajny ;) Na razie nie mam czasu na dłuższe komentarze (i tak ich nie potrafię pisać ;))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i weny,
Dravelia
http://www.hermiona-riddle-po-drugiej-stronie.blogspot.com/